Beztłuszczowe chipsy?
Człowieku, to musi się udać! Już widzę te kontenery kasy, które
spływają na nasze konta. Te pochwalne peany od dietetyków, te
zachwyty modelek dbających o nienaganną linię! No, powiedz mi –
co tu może pójść nie tak? No, przecież chyba nie uważasz, że
tak zdrowy produkt może mieć efekt uboczny w postaci agresywnej sraczki?
Niestety,
czasem bywa tak, że nawet najlepszy pomysł, podparty
najszczerszymi dobrymi chęciami, może okazać się wielką
katastrofą, która doprowadzi jej autorów do ruiny.
Chipsy
to jeden z tych przysmaków, który jest sztandarowym wręcz dowodem
na to, że rzeczy, które są wyjątkowo pyszne, zazwyczaj też są
wyjątkowo szkodliwe dla zdrowia. To jakaś złośliwość losu, że
śmierdzący starym trupem gotowany brokuł to prawdziwa skarbnica
cennych witamin, a soczysty stek z grilla drastycznie zwiększa ryzyko nowotworu
odbytu. A chipsy? Cóż – ta chrupiąca przekąska zawiera w sobie
ok. 30% tłuszczu. Wiecie, akurat jak na złość
tego, co to
podnosi poziom „złego” cholesterolu w organizmie i może
wykończyć na amen twoją pikawę.
W
1998 firma Lay’s wprowadziła na rynek żarełko o nazwie WOW
Chips. Miała być to zdrowa alternatywa dla chipsów, przede
wszystkim dlatego, że przekąska ta nie zawierała ani grama
tłuszczu, tylko olestrę, czyli produkt powstały w efekcie
reakcji sacharozy i kwasów tłuszczowych wyizolowanych z olejów
roślinnych. Ponieważ cząsteczki tego „wynalazku” są duże,
olestra nie jest trawiona przez enzymy trzustkowe i w efekcie – ma
zero kalorii.
Lay’s
zaatakowało z potężnym impetem, wypuszczając do sklepów m.in.
„zdrowe” Doritosy i Rufflesy. Początkowo reakcja konsumentów
była bardzo pozytywna – w pierwszym roku ze sprzedaży
beztłuszczowych chipsów do kieszeni włodarzy Lay’s wpłynęło
400 milionów dolarów!
Później
niestety było już tylko gorzej, bo okazało się, że
u niektórych ludzi olestra wywołuje ostrą biegunkę, silne bóle brzucha i
inne nieprzyjemne reakcje żołądkowo-jelitowe. Producent zmuszony
został do umieszczania na opakowaniach informacji o tym, co może
czekać tych, którzy zdecydują się na skonsumowanie „zdrowych”,
niskokalorycznych chrupek. Aż trudno uwierzyć, że marka ta
wytrzymała do 2004 roku…
W
połowie lat 50. ubiegłego wieku firma Ford zainwestowała 400
milionów dolarów w wyprodukowanie serii aut, które miałyby
konkurować z eleganckimi wozami konkurencyjnego giganta motoryzacji
– General Motors. Pomysł naprawdę dobry i mógł się udać! Jednak nie w tym momencie. Był rok 1957, kiedy to Amerykanom, których
trwająca w tamtym czasie recesja zmuszała do rozglądania się za
niewielkimi, ekonomicznymi pojazdami, przedstawiony został potężny
i dość, delikatnie mówiąc, wizualnie „ekscentryczny” Edsel, w trzech różnych wersjach.
Auto było bardzo drogie, a jego
jakość pozostawiała dużo do życzenia. W rezultacie z grubo ponad
stu tysięcy egzemplarzy tego samochodu sprzedano mniej niż połowę,
a straty, które Ford musiał wziąć na klatę, to coś w okolicach
250 milionów dolarów, czyli dzisiejsza równowartość 2,19
miliarda dolców.
Pod koniec 1957 roku, czyli niespełna dwa lata po
swojej premierze, Edsel cichutko wycofany został ze sprzedaży.
Warto
dodać, że do dzisiejszych czasów dotrwało 10 tysięcy tych aut i mają one wartość kolekcjonerską, osiągając na rynku bardzo
wysokie ceny. Podobnymi „perełkami” są też plastikowe
samochodziki w skali 1:25, które powstały jako gadżety promocyjne tej marki.
Długo
zajęło ludziom dojście do tego, że tytoniowy dym wciągany do
płuc może jednak być niezbyt dobry dla naszego zdrowia.
Szczególnie jeśli robimy to regularnie. Dzisiaj jest parę
sensownych alternatyw dla palaczy i wiele osób przerzuca się z
klasycznych kopciuchów na e-papierosy lub... urządzenia
podgrzewające tytoń. Pierwszy tego typu produkt pojawił się na
rynku już 33 lata temu. W momencie gdy media biły na alarm,
ostrzegając przed niebezpiecznymi skutkami palenia,
firma RJ
Reynolds zainwestowała 325 milionów dolarów w stworzenie
„bezdymnego papierosa” – alternatywy, która wydawała się
prawdziwym strzałem w dziesiątkę zarówno z etycznego, jak i
czysto komercyjnego punktu widzenia.
Premier, bo tak zwał się ten
towar, był gadżetem, który wyglądał jak zwykły papieros, ale w
jego wnętrzu znajdował się twardy pojemniczek z niewielką ilością
tytoniu oraz kulkami smakowymi. Wystarczyło podgrzać koniuszek za
pomocą zapalniczki, aby pod wpływem ciepła uwolniły się
nikotynowe opary.
„To
smakuje jak gówno!” - tak brzmiała obiektywna ocena większości
osób zaproszonych do podzielenia się opinią na temat tego
przełomowego produktu. Mało tego – spora część użytkowników
miała duży problem z „podpaleniem” tego papierosa. Potrzebna
była do tego naprawdę dobra zapalniczka, a próby użycia zapałek
kończyły się tym, że średnio przyjemny smak samego „e-papierosa”
wyjątkowo paskudnie łączył się z oparami siarki i wielu
użytkowników dostawało wówczas wymiotny odruch. Zmiażdżona
krytyką firma RJ Reynolds wycofała swój przełomowy produkt z rynku zaledwie dwa
miesiące od triumfalnego szturmu na sklepowe półki, a ogólne
straty związane z papierosami Premier szacuje się na ponad 800 milionów
dolarów.
Jaka
jest najbardziej znienawidzona czcionka dostępna w windowsowych
pakietach? Oczywiście odpowiedź może być tylko jedna. Comic Sans!
Jej projektant Vincent Connare stworzył ją w 1994 roku na
zlecenie Billa Gatesa, który planował umieścić ten font w swoim
nowym programie operacyjnym. Ostatecznie jednak nie zrobił tego i
premiera Comic Sans miała miejsce dopiero parę miesięcy później
– trafiła do pakietu Windows 95. A szkoda, bo gdyby wszystko
poszło zgodnie z zamierzeniami, „najgorsza” czcionka
mogłaby
mieć swój efektowny początek przy okazji wypuszczenia rynek
najbardziej przypałowego produktu firmy Gatesa. Mowa o koszmarku
zwanym Microsoft Bob.
Założenie
stworzenia tego systemu operacyjnego było dość szczytne. W skrócie
– chodziło o to, aby dać nieco mniej rozgarniętym użytkownikom
komputerów interfejs, który miał zastąpić standardowy Menadżer
programów. Osoba korzystająca z Boba przenoszona była do
animowanego domu pełnego różnych przedmiotów – od zegara, przez
leżący na biurku notesik z długopisem, aż po wiszący na ścianie
kalendarz. Użytkownik miał się czuć bezpiecznie, miał odnaleźć w
tym koszmarnie pstrokatym interfejsie frajdę z intuicyjnego klikania
na różne elementy „wystroju” i uruchamiania przypisanych do
nich programów. Na wypadek, gdyby nie udało się skojarzyć
notesika z edytorem tekstu,
pomocą służył gadający piesek Rover…
W
tym kilkupokojowym „domu” użytkownik mógł czuć się niczym w Simsach - dano mu funkcję dowolnego umeblowania przestrzeni, po której miał
się przemieszczać, dodawać nowe pokoje, a nawet zmienić wystrój
na taki, który mógł odpowiadać jego estetycznej wrażliwości.
Niestety
Bob został zmieszany z błotem już w dniu swojej premiery. Nikt nie
chciał bowiem korzystać z programu, który wyglądał niczym praca
domowa z plastyki wykonana przez przeciętnie utalentowanego
szóstoklasistę. Ponadto system ten posiadał wyjątkowo wysokie wymagania
sprzętowe i naprawdę mało było osób, które miały w swoich
domach komputery o wystarczająco mocnych bebechach, aby to
dziadostwo udźwignąć.
Niedługo
potem na rynku pojawił się Windows 95 i przaśny, kulawy Bob, po
zaledwie paru miesiącach od premiery, pospiesznie zniknął z półek,
pozostawiając po sobie niesmak i duże straty finansowe na koncie
jego twórców.
Pewnie
słyszeliście o spektakularnej klęsce Atari, kiedy to w 1982 roku,
wprost z kina, na domowe komputery
przeniesiono przygody sympatycznego kosmity z filmu Stevena Spielberga?
Cóż, „E.T.”
było grą wyjątkowo słabą i odniosła porażkę z oczywistego powodu. Inaczej natomiast było z produkcją pt. „Too
Human”, która to zadebiutowała na Xbox 360 w 2008 roku. Pomysł na stworzenie podniosłej gry zahaczającej o nordycką mitologię był naprawdę niezły, a sam program powstawał przez
osiem lat, co i rusz zmieniając platformy, na które miał być
przeznaczony.
W 2005 roku twórcy „Too human” – Silicon Knights – podpisali umowę z Epic Games, na mocy której programiści
mogli korzystać z silnika Unreal 3. Współpraca szybko jednak
napotkała poważne przeszkody, bo niedługo potem ekipa z Silicon Knghts pozwała Epic do sądu za to, że wspomniany silnik był nieukończony. W odpowiedzi pozwana firma stwierdziła, że studio
wiedziało o mankamentach programu, a na domiar złego użyło
chronionego prawem autorskim kodu Unreal 3 we własnym silniku gry,
tym samym naruszając własność intelektualną Epic.Silicon Knights zostali dosłownie zgładzeni w sądzie. Nie dość,
że firmę zmuszono do wypłacenia gigantycznych odszkodowań, to
jeszcze nakazano im zniszczenie wszystkich niesprzedanych kopii gry
oraz produkcji, nad którymi wówczas pracowano, a także wykasowanie
z programów wszelkich śladów po kodzie należącym do Epic.
W
rezultacie Silikonowi Rycerze w 2014 roku ogłosili bankructwo.
A
co z „Too Human”? Mimo że obiektywnie rzecz biorąc nie była to
produkcja zła, to niestety rozczarowała wielu miłośników
wirtualnej rozrywki. Po batalii z Epic i
wynikających z tego stratach finansowych związanych z koniecznością
wypłat odszkodowań i wprowadzania drastycznych zmian w kodzie
programu, łączny budżet tej produkcji wyniósł ok. 100
miliona dolarów. Oczywiście pieniądze te nie zwróciły się
twórcom „Too Human” i dziś ich dzieło uważane jest za jedną
z największych klap w historii gier komputerowych.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą