Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych CXII

25 057  
3   8  
Kliknij i zobacz więcej!Jeśli szukasz tu czegoś z czego można się pośmiać zrywając boki - zawiedziesz się. Natomiast jeśli trafiłeś tu szukając ludzi, którzy niemalże trafili do księgi Darwina - zapraszam. Dzisiejszym bohaterom w komplecie udało się przeżyć, choć były i złamania i zranienia...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom, których psychika nie jest wypaczona stanowczo odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

PIŁKA

Miałem wtedy lat 5, no może 6. Rzecz się dzieje w przedszkolu. Deszcz pada nieziemsko mocno, na dwór wyjść nie można. Z chłopakami wpadliśmy na pomysł żeby pograć w nogę we "wspólnym pokoju". I tak:
My gramy w piłę w jednym końcu pokoju, a laski tańczą w drugim końcu. Kumpel po brawurowej akcji strzelił gola i piłka poleciała do lasek. Oczywiście jako, że byłem najbliżej pobiegłem na drugi koniec pomieszczenia nie patrząc gdzie i jak, bo celem wyprawy była piłka, a nie panny.
Złapałem piłkę i w momencie gdy się odwróciłem dostałem strzał w łeb od koleżanki która machała dookoła radiem. Efekt: Rozcięty łuk brwiowy, mnóstwo juchy i kwik w przedszkolu że na osiedlu obok było słychać. Bliznę ma do dzisiaj a koleżanka nadal mnie przeprasza.

by Kuba04 @

* * * * *

POCELOWAŁ

Gdy byłem mały, całe wakacje lubiłem spędzać na wsi, na tzw. ścianie wschodniej. Miałem tam kuzyna i dwie kuzynki, których kłótnie i bijatyki inspirowały mnie po powrocie do domu. Na przykład jedno dało napić się drugiemu wody z koryta dla krów, albo wrzucało zgniłego buraka za koszulę. Pewnego dnia po poważniejszej kłótni przy obieraniu ziemniaków, kuzyn postanowił użyć wobec kuzynki przemocy bezpośredniej. Ta jednak, będąc szybszą już prawie dobiegła do domu. Kuzyn, widząc że jej nie dogoni rzucił w jej kierunku trzymanym w ręku przedmiotem. Nożem. Trafił między futrynę, a zamykające się właśnie za kuzynką drzwi. Usłyszeliśmy wrzask i po chwili z domu wybiegła zakrwawiona kuzynka. Okazało się że trafił ją w szczękę i wybił jej dolną czwórkę. Wtedy dopiero się zaczęła bijatyka.

by Krewki Albert

* * * * *

Ogólnie, to ja jestem naturalna blondynka w dodatku na drugie mi chyba Apokalipsa. To zobowiązuje, więc co chwilę się "zabijam". I nie mówię tu o wbieganiu do pokoju zapomniawszy nacisnąć klamki, bo to robię bezustannie.

ROWEREK

Przykładowo mając lat 5, kiedy w końcu całkiem ładnie nauczyłam się jeździć na rowerku mama zabrała mnie na spacer. Szła za mną, ja jechałam przed nią i tak cieszyłam banana, że kiedy zauważyłam drzewo to wyglebałam. Zadziwiające w tym jest to, że jadąc z prędkością minimalną zaryłam o ziemię tak, że bliznę mam do teraz...

TOSTER

Natomiast ostatnio robiłam sobie kanapki w tosterze (toster to to, do czego można włożyć tosta z serem. Opiekacz to to, do czego sera już nie można włożyć) i podczas wyciągania tosta tak nieszczęśliwie dźgnęłam urządzenie, że spadło mi na dłoń i nieco ją "przypiekło".

KRZESŁO

Ostatnio też strasznie nudził mi się film, który oglądałam na kompie, więc zaczęłam się huśtać na mało stabilnym i rozlatującym się fotelu (takim na kółkach. Zaprawdę, świetna rozrywka). Efekt był taki, że oparcie w końcu nie wytrzymało, a ja razem z nim. Całe szczęście (i nie) wylądowałam na oparciu, co złagodziło upadek, ale i to, co sprawia, że góra krzesła trzyma się dołu wbiła mi się w pewną szanowną część ciała.

by Music1 @

* * * * *

PIESEK

Lata temu ojciec dostał kiedyś od znajomków psa, który w rezultacie okazał się być czymś w rodzaju małej szafy na 4 nogach (był to ponoć wilczur syberyjski czyli baaardzo duży "kaukaz"). Największą sztamę od początku trzymał z moją młodszą siostrą. Razem rośli. Z jednej miski jedli. Któregoś razu matka weszła do kuchni, spojrzała na podłogę i zemdlała. Słysząc to do kuchni wpadła moja starsza siostra i ujrzała leżącego na podłodze psa, który coraz bardziej rozpaczliwie wypychał sobie coś przednimi łapami z gęby oraz tyłek mej młodszej siostry (miała wtedy mniej niż 2 lata) wystający z psiej mordy plus matkę leżącą na podłodze. Najpierw chwyciła za nogi młodszej i wyciągnęła ją z paszczy Cisa (znaczy psa), który natychmiast ewakuował się z domu (wrócił po jakichś 7~8 godzinach), a następnie zaczęła cucić mamę. Tymczasem młodsza dumnie trzymając coś w zaciśniętej pięści powtarzała "to było moje". Po doprowadzeniu mamy do stanu używalności szybkie śledztwo wykazało, że młodsza z psem tradycyjnie jedli ze wspólnej miski i siostrzyczka w którymś momencie stwierdziła, iż pies chwycił kawałek żarcia, który jej się był przynależał. Niewiele więc myśląc rzuciła się za nim do jego paszczy ...

CHLEB

Długi czas krojąc chleb robiłem to w taki sposób, że opierałem bochenek o brzuch i kroiłem "do siebie". Któregoś razu (miałem wtedy coś z 10~11 lat) nóż mi się omsknął i poszedł "do góry" w efekcie czego skutecznie odkroiłem sobie czubek nosa, który dyndał mi na kawałku skóry. W tym momencie do kuchni weszły moja matka i starsza siostra. Matka spojrzała na mnie i zemdlała, a siostra (zrobiwszy się co prawda lekko zielona na twarzy) doskoczyła do mnie wyjęła nóż z mego nosa (bo stałem tak z nim wbitym w twarz i zalany krwią), przytknęła moją rękę do nosa i kazała iść do łazienki, umyć się, a następnie zaczęła cucić mamę. Gdy przywróciła ją do świadomości, to posadziła ją na krześle i przybiegła do łazienki, gdzie mażąc wszystko na czerwono dość nieumiejętnie usiłowałem się doprowadzić do stanu używalności. Siostra szybko stwierdziła, że nic mi właściwie nie jest, przytknęła nadcięty kawałek nosa do "reszty", przemyła mi pyszczydło wodą utlenioną i zakleiła nos sporym kawałkiem plastra z opatrunkiem, a następnie kazała się szybko przebrać. Okazało się, że podjęła w pełni słuszne decyzję: nadcięty koniec mego nosa przyrósł był do "reszty" (mam tylko coraz słabiej widoczną bliznę) a mama szybko zapomniała. Aha, ta siostra jest dziś lekarzem.

MALARZ

Mój przyszły niedoszły szwagier ("od" młodszej) załapał się kiedyś pod koniec lat 70-tych na fuchę w postaci lakierowania komuś podłogi w nowym mieszkaniu. Dzielnie przystąpił do pracy, ale po jej zakończeniu stwierdził, że świetnie mu to wyszło tyle, że "pomalował" wszystko tak, iż ona sam został się na balkonie. Stwierdził więc, że zejdzie (był na 6 czy 7 piętrze) na dół po balkonach i przyjdzie następnego dnia jak lakier już przeschnie. Balkony były w stylu znanym m.in. z warszawskiego Służewa nad Dolinką czyli ogromne, "kwadratowe", zabudowane i połączone od góry do dołu wspornikiem. Zlazł więc stosunkowo łatwo. Będąc na dole uprzytomnił sobie, że nie ma kluczy ani od swego domu ani od tego, w którym chałturzył, że o forsie tudzież miesięcznym czy innych dokumentach nie wspomnę. Niewiele więc myśląc zaczął się wspinać z powrotem. Gdy był już na górze dotarło do niego dlaczego właściwie złaził po balkonach (lakier na podłodze) i ruszył ponownie ku ziemi. Gdy zeskoczył z balkonu na parterze czule i serdecznie przywitał go komitet powitalny w postaci patrolu milicji wraz z administratorem osiedla oraz mieszkańcem któregoś z "pośrednich" pięter, którego balkon zaliczał po drodze. Na zwyczajowe "Dokumenty!" odpowiedział "To ja zaraz" i chciał się wspinać na górę. Milicjanci złapali go za nogi i zażądali wyjaśnień "Tu i teraz". Historia szwagra wydała im się tak debilna, że aż prawdziwa tyle, że on z tego wszystkiego zapomniał nie tylko jak się nazywa właściciel mieszkania, w którym pracował, ale i jaki to numer mieszkania. Poza tym nie miał przecież przy sobie żadnych dokumentów, a telefony komórkowe nie były wtedy znane (stacjonarne zresztą też były w nielicznych domach). Skończyło się na parogodzinnym pobycie na komendzie, z której wyciągnął go mój ojciec zaalarmowany przez siostrę do której (jako jedynej) pamiętał telefon.

by Dyzio @

* * * * *

TACZKA

Miałem około 7 - 8lat. U dziadka odbywała się budowa garażu. Ja zawsze pomocny powoziłem taczką z cegłami. Mój dziadek na podwórku posiadał kanał (taki jak w serwisach samochodowych, głębokość około 2m.), który tego dnia był otwarty. Po rozładowaniu cegieł ochoczo biegłem z taczką po kolejną partię. W ferworze pracy zapomniałem kompletnie o kanale, a zza taczki mało widziałem. Wpadłem razem z taczką do tego kanału, przy lądowaniu uderzając czołem o kant taczki. Oszołomiony tym wypadkiem bojąc się reakcji rodzicielstwa jakimś cudem wyciągnąłem sam(!)taczkę z kanału. Po tym zdarzeniu pozostała pamiątkowa blizna na czole

by Bartekkfreelife

* * * * *

DESKOROLKA

Jako mali brzdące, dostaliśmy z bratem deskorolkę, taką ciężką od ruskich. O ile bratu jakoś to jeżdżenie wychodziło, mnie natychmiast pojawiły się na łokciach, kolanach i wszystkim innym czym można przyryć o asfalt - rany, stłuczenia i podrapania.
Wykombinowałem sobie zatem, że skoro na stojąco ciągle tracę równowagę i się masakruję, będę mieć przyjemność z deski na leżąco. Położyłem się zatem na desce i odpychałem się rękami. Było świetnie do czasu, aż najechałem na kamień i zdarłem sobie pół twarzy.
Na szczęście blizn nie mam.

by Szurabura

* * * * *

STARY A GŁUPI

HAMUJ DELIKATNIE!

Mimo, że historia dotyczy córy, tytuł przynależy się mnie. Otóż córę uczyłem jeździć na rowerze. Jakoś strasznie opornie to szło, pomimo, że miała juz jakieś 5 latek z okładem. W końcu sukces - córa jeździ! Dumny tatuś po opanowaniu przez dziecko podstaw postanowił pojechać do kolegi z owym dzieckiem, oczywiście, aby się pochwalić. Trzy rowery (syn także nam towarzyszył, ale on jest tutaj nieistotny), boczna mało uczęszczana asfaltówka, córa przodem, tatuś za nią, pełna asekuracja. Jedziemy. Nagle do mnie dociera, że w jednym miejscu jest zjazd typu "z pieca na łeb" zakończony ostrym zakrętem, że tego manewru nie ćwiczyliśmy i że właśnie na ten odcinek wjechaliśmy. Rowerek córy gwałtownie się rozpędza. Ona szczęśliwa, ja mniej. Boże! Ratować! Wołam więc: Córa, hamuj delikatnie (wiem, czym się kończy gwałtowne hamowanie na tym odcinku!). Posłuszna córa zrobiła, co tatuś kazał, z wyjątkiem tego "delikatnie " - po prostu stanęła na hamulcach. Efekt: gwałtowny poślizg, rowerek na lewej stronie jezdni, półpiruet, rowerek na prawej stronie, szybki zygzak, pad na asfalt i wyhamowanie na nim twarzą. Ojcu chwilowo serce nie pracuje, ale ratuje ryczącą rowerzystkę (syn pomaga, ratując sprzęt). Twarz córy w kolorze asfaltu z krwią, usta pełne krwi, ale ryczy, wiec żyje. Nie wiadomo, co z zębami.
Efekty po umyciu i uspokojeniu: jeden siniak, ze dwa zadraśnięcia, dwa obluzowane ząbki (po dwu dniach minęło). Terapia: Porcja lodów dla powstrzymania krwawienia z rozbitych dziąseł i ukojenia strapionego córkowego serca. No i dodatkowe szkolenie nt. hamowanie i inne manewry w warunkach nietypowych. A ja uwierzyłem, że dzieci są niezniszczalne.

by Saszko @

Traumatycy i wszyscy inni przeżywające mrożące krew w żyłach przygody! To seria o Was i dla Was! Klikaj w ten linek i pisz! Opisz naprawdę traumatyczną historię, która zagości na stronie głównej i którą przeczytają tysiące ludzi! W tytule maila wpisz WKZT, to mi bardzo ułatwi zbieranie opowiadań.

UWAGA! Znaczek @ występuje przy nickach osób, które nie założyły sobie (jeszcze) konta na najlepszej stronie z humorem na świecie!

A na zakończenie lubiany bonusik traumatyczny. Zaimponował mi ten dzieciak!

Mój synek 9 lat zafascynowany Harrym Potterem uczył się latać. Odbicie z lóżka, przepiękny styl lotu, lądowanie czołem w ścianę. Ściana nie ustąpiła - czoło w gwiazdkę. Krwawy placek na ścianie.
Szybki dojazd do zaprzyjaźnionego już szpitala.
Tam młody rzekł do pani chirurg:
- Poproszę o bliznę jak Harry Potter.
Pani doktor śmiała się tak, że rzeczywiście jej wyszło coś podobnego.

by Adrake

Oglądany: 25057x | Komentarzy: 8 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało