Kolega obdarował mnie słoikiem kimchi, co sprowokowało mnie do eksperymentowania z kuchnią koreańską. Dobra kurczę jest, a nawet bardzo dobra. Podobno jest też zdrowa, więc po lanczu można z czystym sumieniem zeżreć pączka.

200 g. twardego tofu
2 mini kukurydze
sporaśna marchewka
spora łyżka pasty gochujang
łyżka sosu sojowego
łyżeczka cukru palmowego
łyżeczka octu ryżowego
szczypiorek
łyżka oleju kokosowego

W woku mocno rozgrzałam olej. Tofu pokroiłam w kostkę i osmażyłam z każdej strony. Zdjęłam z woka, zmniejszyłam nieco ogień i wrzuciłam marchewkę pokrojoną w grube paski. Kiedy się usmażyła dodałam gochujang, sos sojowy, ocet ryżowy, cukier, wrzuciłam z powrotem tofu i smażyłam razem jeszcze małą chwilę, po czym posypałam szczypiorkiem.
Gochujang to dziwaczny koreański specyfik robiony z chili, fermentowanego ryżu, fermentowanej soji i chili. Jest dość ostra, choć nie az tak, jak tajskie specyfiki, dlatego sugeruję skosztować odrobinę przed dodaniem przepisowych ilości.
Podobno najlepiej jest dodawać oryginalnie koreański sos sojowy, albo przynajmniej japoński. Ja używam Yamasy, ale Kikkoman też daje radę.
Jako dodatek podałam makaron soba smażony ze szpinakiem i doprawiony sosem sojowym, olejem sezamowym i sezamem, oraz kimchi.
Nie powiem, bardzo dobry lanczyk. Oczyszcza drogi oddechowe.

--