Jakiś czas temu miałem nietypową sytuację. Wracałem do domu jakoś koło 19:00, a pewna staruszka (w delikatnej ocenie, lat 85+) miała kłopot z ogarnięciem się, na którym przystanku powinna wysiąść i niestety swój ominęła (była mgła i zaparowane szyby autobusu). Dosyć głośno wypytywała ludzi gdzie jest i którędy do metra Pole Mokotowskie. Byliśmy już ze trzy przystanki dalej. Nie wtrącałem się, bo jakaś inna babcia nawiązała z nią nić komunikacji, to stwierdziłem, że nie moja sprawa. Ale niestety ta druga też średnio kumała wszystko co się znajdowało między jej przystankiem startowym i końcowym.
Babcia, główna bohaterka tej anegdotki, postanowiła w końcu wysiąść ale dosyć rzewnym głosem komunikowała, że nie wie jak dojechać do metra. Żal mi się jej strasznie zrobiło, to wysiadłem razem z nią i powiedziałem, że zaprowadzę na właściwy przystanek i zapakuję w odpowiedni autobus. Drobny pech akurat chciał, że mieliśmy jakieś 20 minut czekania. Nie chciałem jej zostawiać samej, bo zaczynały się naprawdę chłodne wieczory i obawiałem się, że jak jej się coś pokręci, to może gdzieś się zgubić, zamarznąć czy bóg wie co jeszcze. I tak czekamy, a pani patrzy na mnie i mówi
- No to przystojny kawalerze, opowiadaj, co robisz z tymi kolejkami młodych dziewcząt, co to się do ciebie ustawiają?
Dobre sobie, ale odpowiadam zgodnie z prawdą
- Szanowna pani, jestem wierny jednej i tej samej kobiecie od prawie osiemnastu lat.
- Niemożliwe! Ładny chłopiec i do tego WIERNY? Myślałam, że takich już nie robią.
Grzecznie podziękowałem, nie poczułem jakbym w ryj dostał
Finał był, mam nadzieję, szczęśliwy. Zaczekaliśmy na linię 167, zapakowałem babcię w autobus, złapałem za rękaw jakiegoś ziomka i kazałem mu przypilnować, żeby babcia wysiadła przy metrze i na pewno poszła na pociąg. Obiecał, że ogarnie temat