Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Najgłupsza zabawa z dzieciństwa XXVII

23 512  
26  
Jak wykorzystać piłkę do gry w nogę? Jak zrobić prawdziwą miksturę? Jak zostać hardkorem na szkolnych schodach? Co to jest flok? Dziś dowiesz się wszystkiego.

W moim towarzystwie najwięcej uwagi miały zabawy z piłką.
W pierwszej lub drugiej podstawówki ktoś przyniósł miniaturową wersję piłki do futbolu amerykańskiego. Korytarz szkolny był bardzo szeroki, okna na końcu były odgrodzone metalową barierką, ale przed barierką oczywiście stały (i o dziwo dalej stoją) drewniane prostokątne obudowy na doniczki z kwiatkami. W trakcie jedynej zabawy z tą piłką, która nie trwałą całej przerwy nawet, kilku nabawiło się starć, a kolega stojący na bramce (którą były okna) tak odważnie bronił, że rzucając się za piłką rozciął sobie głowę. Do dzisiejszego dnia ma na czole bliznę w kształcie Frankensteina.

Inna zabawa była już u mnie lub mojego przyjaciela, który również miał duże podwórko. Nazywaliśmy to "merlin menson".
Chodziło o to, że wszyscy stawali pod ścianą oprócz jednej osoby. Ta jedna osoba z całej siły kopała piłkę w nas pod ścianą. Jak już wszyscy spod ściany dostali tak, że się zwijali z bólu, to osoba, która najdłużej wytrzymała stawała się tym kopiącym piłkę.

W podstawówce mieliśmy jeszcze jedną zabawę - otóż jeden kolega miał lekkie ADHD. Nazwaliśmy go wścieklizna, bo zdenerwować go było bardzo łatwo. Na prawie każdej przerwie ganialiśmy i próbowaliśmy go złapać z okrzykami "wścieklizna" oraz "w kaftan i lewatywę" (oczywiście nie wiedząc, co to lewatywa). Obecnie każdy z chęcią z nim siedzi i stawia mu piwo, gdyż to jest jeden z najporządniejszych ludzi na osiedlu.

Z nietypowych zabaw jeszcze były trzy, z czego dwie tylko u jednego kolegi. U niego w domu braliśmy pompowaną piłkę plażową, dzieliliśmy pokój na pół, po czym uderzaliśmy się nią wzorując się na ulubionej grze Tekkenie 3 (tak, jestem z tego pokolenia całe szczęście). Nie lubił tego bardzo pies przyjaciela, który biegał za nią, atakował ją oraz częściowo nas, oraz "dodawał damagu". Niby piłka była miękka, jednak dzięki niej swój żywot skończyło kilka lamp i lampek oraz chyba komputer.
U tego samego kolegi, ale już na podwórku, puszczaliśmy petardy. Mieszkał w domu z własną fabryką czy czymś takim, więc dużo rur było. Bawiąc się w wojnę, żeby było realistycznie, puszczaliśmy petardy z nich. Był większy huk, poza tym ciekawiej było wyciągnąć dużą rurę i wrzucić tam petardę. Tak samo jeszcze były moździerze. Nie mam pojęcia w jaki sposób nikomu z nas nic się nie stało. Oczywiście nie tylko w rurach sprawdzaliśmy, jak głośne mogą być petardy. W jednej klatce okna wybiliśmy puszczając w niej przerobionego przez nas achtunga (kilka w jednego połączyliśmy). Takie tam niewinne zabawy petardami.

Ostatnia dziwna zabawa to były karty. W kilku graliśmy w oszukańca. Jednak gdy ktoś się pomylił (albo został przyłapany na oszustwie lub źle wytypował oszusta) dostawał w gołe plecy kulkę z pneumatycznego karabinu snajperskiego. Używaliśmy do tego gumowych kulek lub ewentualnie kauczukowych, jak udało się znaleźć. Jednak karabin był na tyle silny, że dość często po strzale kulka zostawała w plecach. Później jakiś rodzic tego zabronił...

by Potworzly

* * * * *

Swego czasu jak miałem 6/7 lat i mieszkałem w bloku mieliśmy ze znajomymi dosyć nietypową zabawę.
Na placu zabaw stały stare, kilkunastoletnie latarnie, oczywiście miały różne przebicia. Bawiliśmy się tak, że jeden łapał się latarni jedną ręką a drugą kolejnego, tak tworzyliśmy łańcuch z ludzi. Ostatni musiał dotknąć metalowej barierki aby zamknąć obwód. Zabawa była fajna, każdego kopał prąd o dosyć dużym napięciu, bawiliśmy się tak aż jeden stracił przytomność a w efekcie paniki rodziców wymieniono latarnie.

by Kunbal

* * * * *

Kiedy byłam mała, razem z moją przyjaciółką bawiłyśmy się w dość popularną zabawę - robienie mikstury! Zabawa zawsze miała jakąś opowieść. Najczęściej "gotowanie mikstury" nawiązywało do wymyślonego przez nas scenariusza : my jesteśmy służącymi w pałacu złej królowej- wiedźmy (rolę tę grał pies przyjaciółki). Aby odczarować złą wiedźmę i zamienić ją w dobrą wróżkę, musiałyśmy sporządzić czarodziejski eliksir! Składniki były różnorodne: po prostu mieszałyśmy w wodzie z piaskiem wszystko to, co można znaleźć w ogródku - od różnorodnych roślinek, piasku z piaskownicy oraz ziemi i kamieni, po psie kupy... Kiedyś nawet wsypałyśmy tam połowę kawy z pojemnika jej taty... Na koniec wręczałyśmy wiedźmie gotową miksturę (wąchający błotną breję pies wzbudzał filmowe, dumne emocje)...

by klementynka666 @

* * * * *

W tej "zabawie" uczestniczyłem tylko pośrednio.
Jakiś starszak (ja 4 klasa podstawówki) wpadł na pomysł po dzwonku na ostatniej przerwie zatamować schody, złapał się barierki i całym ciałem zatrzymywał tłum dzieciaków na swoich plecach. W pewnym momencie nie wytrzymał, spadł i około 100 osób przebiegło po nim. Chłopak dostał wytrzeszczu oczu, wstrząśnienia mózgu, a my mieliśmy miesiąc wykłady o BHP w szkole...

by Kunbal

* * * * *

Krótkie zasady: gasimy światło i się bijemy w całkowitych ciemnościach - jak wybiłem bratu 2 zęby, to zabawa się skończyła laniem od mamy, ale warto było.

by mrxn

* * * * *

W miejscu, gdzie jeździłem na wakacje był na skraju lasu plac pokryty żwirem i kamieniami, który był kilka metrów wyżej niż otaczający go las. Dzieliliśmy się na dwie drużyny. Jedna atakująca, druga broniąca się. Broniąca drużyna wchodziła do lasu i miała chwilę na przygotowanie się do ataku czyli na znalezienie jakiejś prowizorycznej ochrony z patyków, liści, śmieci. Nie można było za daleko odejść od placu. Najwyżej kilka metrów.
Drużyna atakująca na komendę zaczynała rzucać żwirem i kamieniami w kierunku ukrytych kilka metrów niżej w lesie broniących się. Można było i rzucać bezpośrednio i podrzucać kamienie do góry, tak żeby spadały na broniących się (w przypadku cięższych kamieni bywało to groźne). Zabawa kończyła się kiedy albo atakujący nie mieli już siły rzucać (wtedy wygrywała obrona), albo kres wytrzymałości broniących się został osiągnięty i wszyscy poobijani wyszli z lasu (wygrana ataku).

O dziwo nigdy nic poważne nikomu się nie stało. Najwyżej drobne rozcięcia i siniaki. Parę razy jakiś obrońca wychodził z płaczem z lasu (był wtedy uważany za cieniasa).

Zabawa skończyła się kiedy właściciel placu zorientował się, że w dziwny sposób znika mu żwir i pewnego dnia nas przyuważył i przegonił.

by MojKot @

* * * * *

Dużo tego było. Jedna z nich była zabawą "we floka", a wzięło się to stąd, że bawiąc się w berka z piłką (po prostu trzeba trafić w uciekającą osobę, a ona będzie berkiem), owa piłka nam się przebiła. I to był właśnie flok. Flok z racji tego, że nie ma kształtu, rzadko kiedy trafiał tam gdzie powinien, co dawało nam ogromną frajdę. Okrzykiem na rozpoczęcie zabawy było: 'Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, a czwarty goni!' i podrzucało się floka, a kto go złapał, był berkiem.
Inna. Zawsze, gdy pojawiały się na osiedlu chmary chrabąszczy (czerwiec/lipiec), późnym wieczorem stawało się grupką w piaskownicy i odpierało ataki owadów, wrzeszcząc jakby nam kto krzywdę robił. Po kilku minutach takiej zabawy grunt się pod stopami osuwał od masy malutkich włochatych stworzonek próbujących się wygrzebać spod piachu. Pamiętam, któregoś razu po takiej zabawie przyszłam do domu do koleżanki, a jej tata zapytuje, co my do cholery wyrabiamy.
- Zabijamy chrabąszcze - banan na buzi od ucha do ucha.
- Krzykiem?
Oj, dużo tego było.

by grrl @

* * * * *

Kiedyś na moim osiedlu była wymiana jakichś rur, coś z wodociągami związane. No i wszędzie były porozrzucane tego typu rzeczy. A więc po kilka osób wchodziliśmy do największej rury, a reszta bujała tą rurą na wszystkie strony. Zabawa nie byłaby aż tak ciekawa, gdyby nie to, że owa rura często wypadała na ulicę, co powodowało i przerażenie, i śmiech. Bardzo dobrze wspominam tamte czasy.

by zaba19932

* * * * *

W czasie 3 klasy podstawówki, na naszym osiedlowym podwórku miały się pojawić nowe atrakcje. Wysypano na trawie naprawdę dużą górę czarnej ziemi. Razem z koleżanką postanowiłyśmy przekopać stopami tunel. Przez kilka tygodni przychodziłyśmy tam codziennie, siadałyśmy naprzeciwko siebie i wierciłyśmy stopami, po powrocie do domu nasze nogi były kompletnie czarne. Kopałyśmy tak, aż w końcu nasze stopy się zetknęły, potem zabawa się skończyła.

by Vampiress

A czy Ty także masz takie wspomnienia z dziwnych zabaw? Podziel się tą wiadomością ze mną. Kliknij w ten link, a w temacie wpisz Najgłupsza zabawa. Znaczek @ za nickiem oznacza osobę, która nie posiada konta w serwisie Joe Monster.

Oglądany: 23512x | Komentarzy: 0 | Okejek: 26 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało