...taaaak...
- Czy posiadasz smartfona z systemem Android?
- Tak.
- Czy możesz ściągnąć aplikację?
- A co, jeśli nie mogę? Co, jeśli mam zapchaną pamięć?
- To pożycz od kogoś.
- Dobra, mam...
- Pobierz aplikację POST.
Ze sterczącymi we wszystkie strony świata włosami pobieram aplikację POST. Następnie mam zeskanować podany kwadratowy kod. Skanuję. Sterczę dosłownie 10 minut i próbuję zeskanować pieprzony kwadracik. W końcu udaje się. Zrób zdjęcie paszportu. Pstryk. Zrób selfie z przodu i z boku. Pstryk i pstryk. Chęć do życia i czegokolwiek już dawno odeszła. Ze zrezygnowaniem zacząłem zastanawiać się, czy można popełnić samobójstwo za pomocą łyżeczki do herbaty.
Następnie spytali się o to, czy mam nie-brytyjskie prawo jazdy. Waląc głową w klawiaturę odpowiadam tak, mam. Dosłownie ta sama czynność, jak w przypadku paszportu. Proces dobiegł końca. Czekam na internetową weryfikację danych. Dostaję informację, że są zajęci i to może trochę potrwać. Zaczynam robić rachunek sumienia. Po chwili pojawia się komunikat: fotografie nie są wyraźne. Przejdź proces jeszcze raz.
Po kolejnej półgodzinie zakończyłem proces weryfikacji. Przede mną na ekranie wyświetlało się moje pięknie zapchane danymi konto, a nad nim uśmiechająca się kobieta na zielonej trawce. Może ten uśmiech to po prostu skurcze mięśni i tak już jej zostało? Chyba nie ma innego wytłumaczenia. No, dobra. Ale co dalej? Dalej nie wiem, jak mam zapłacić ten madafakerski tax. Zauważam czat. Mogę popisać z jakimś pinglarzem z przylizanymi włoskami, który, jak informują, odpowie mi na wszystkie pytania. Po skrupulatnej selekcji pytań o sens istnienia wybrałem to najważniejsze: jak mogę zapłacić pieprzony podatek? Po dwóch minutach ziomek pod krawatem (tak sobie to przynajmniej wyobrażam) odpisał.
- Jak mogę ci pomóc?
- Chciałbym zapłacić podatek.
- Świetnie! Czy jesteś samozatrudniony?
- Nie.
- Czy oczekujesz zwrotu podatku?
- Nie. Po prostu wiszę hajsik rządowi i chcę to uregulować.
Cisza. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Może sytuacja, w której ktoś chce zapłacić coś rządowi jest dla niego zbyt absurdalna.
- OK. Chcę się tylko upewnić. Chcesz zapłacić zaległy podatek?
- Taaaak.
- OK. Zaraz wyślę ci krok po kroku, co masz zrobić.
Dostałem listę zadań.
1. Wejdź w podany link. Wszedłem
2. Kliknij w to, co masz kliknąć. To takie oczywiste. Kliknąłem.
3. Powinieneś teraz być na stronie rządu. Czyli tam, gdzie byłem na samym początku.
4. Kliknij, że byłeś już zweryfikowany. Kliknąłem.
5. Kliknij za pomocą jakiej strony dokonałeś weryfikacji. Kliknąłem.
6. Zaloguj się na stronę. Kurwa... Przecież jestem zalogowany...
Znów podałem maila, hasło, które na szczęście pamiętałem (nie wiem, jakim cudem), znów wysłali mi kod na esemes, tym razem poprawny i po tej całej gehennie w końcu wylądowałem na stronie, na której była podana kwota do zapłaty. Kliknąłem zapłać, znów podałem dane do zapłaty, ściągnąłem PDF z potwierdzeniem. Czułem się starszy przynajmniej o 2 lata. Sprawdziłem, czy nie wyrosła mi mojżeszowa broda i czy w szafie mole nie pozjadały mi ubrań. Poczułem się wolny, dosłownie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Gdy opowiedziałem Krzysiowi, jak się uporałem z brytyjskim systemem płacenia podatku, stwierdził krótko: „Mam to w dupie, nie chce mi się przez to przechodzić”. Aż trudno uwierzyć, że ktoś, kto chce ZAPŁACIĆ podatek, musi przejść taką drogę. Jakby chcieli mu to wyperswadować. Czy nie wiele prościej byłoby podać dane w liście? Numer konta? Adres, na który możesz wysłać czek? W Polsce taką sprawę załatwiłbyś w pięć minut. Co innego, gdybyś chciał dostać pieniądze.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą